Wiersze

16.

                                              / Koniec lata / Lato ma się ku końcowi, nieuchronnie zbliża się jak koniec świata, wkracza na scenę powoli licząc cierpliwie dni. Koniec widać wystarczy spojrzeć gdziekolwiek, w niebo wysoko, niepokój jest wokół, błysk w oku, słońce popielate blednie, przygasa dzień, nie czuć promieni dotkliwie na skórze – jak w lecie.
Szarość wstępuje na plan nie okazując dominacji ale dostrzegam zmianę, jest inne zabarwienie świata, nastrój popada w zagubienie. Serce czuje przemianę, radość z lekka odchodzi, roślinność marnieje w oczach, gaśnie z cicha życie i słodycz przyrody.
Jestem myślami z wiatrem, w pogoni za żywiołem nabieram werwy, nieokiełznany podmuch uderza we mnie bo stoję na drodze, ja jeden przeciwko porze roku i naturze. Wiatr zmógł się i zaraz jest w przyrodzie wielkie poruszenie. Drzewa gną się pod ciężarem uderzenia wiatru, liście opadają strącone z dużą siłą, trawy kołyszą się i miotają jak żagle czerwone o zachodzie słońca.
Wzburzenie jakieś jest we mnie i rośnie z każdą chwilą, nie jest pięknie. Obserwuję co się dzieje, porywy wiatru nic dobrego nie wróżą. Koniec lata zapowiada sama natura, jeszcze jest znośnie nie najgorzej ale ptaki się już niecierpliwią gonią po konarach nie wiadomo za czym, wiatr widać zbudza respekt.
Zmierzcha, nerwowe ruchy aury złoszczą zwierzęta które, chowają się przed powstałym zimnem. Czuć powiew zmiany który, powoli ogarnia naturę i życie a na mym ciele dreszcze występują. Wieczór wcześnie zapada  senność wkracza i mnie się udziela znużenie – przez gałęzie przebija nikłe światło i jest niezwykle uroczo o tej porze, być może tak sobie to tylko podsycam i wyobrażam, po swojemu zabarwiam by podtrzymać nastrój.
Nie chodzę z kurami spać ale zmęczenie daje się we znaki, przez pogodę, przez ciemność co zbyt szybko wypełnia atmosferę i klimat. Cały dzień obfitość wrażeń, spotykam tyle ciekawego ciesząc się jak dziecko. Bawię się każdą rzeczą, sprawą a jest ich tyle, zjawisk doniosłych gdzie spojrzę niejeden cud natury pojawia się i wzrasta. Nie biegnę za przygodą ale porywa mnie entuzjazm, fascynacja świata jego piękno, rozmiar, wielkość i niezwykłość na każdym kroku.
Zdumiewam sam siebie i zaskakuję bo z uciechy pocałunki ślę do gwiazd na wszelki wypadek nie dlatego że, się przymilam ale z sympatii wielkiej, powietrze obejmuję jak wariat ale co mi tam, tak mogę bo to moja sprawa i mój bzik. Lubię gdy krople deszczu spadają po twarzy, wiatr głaszczę i całuję jak kobietę a wargi me muska chłód i ostudza mnie.
Bo natura jak życie to pędzący pociąg co gna po bezdrożach przestrzeni jak wiatr, jak czas. A ja, a my zawieszeni w próżni świata nie mamy orientacji co spotka nas jutro, co przyniesie pogoda, co los planuje w zamierzeniach swych, co świat oferuje ludziom, nie uciekam zbyt daleko od domu mając schyłek lata prawie, w kieszeni…………. Tychy, 20.09.2010.r

17.

/  Liście  / Obrodziły liście, jesienne śliczne, że można je koszami brać. Bez zastanowienia, nic nie kosztują liście porzucone, liście zdumione jest ich ponad stan. Jak liści kapusty jest ich tak wiele, bez liku całe pole, pożółkłe zwiędłe leżą ich całe zwały, stosy niechciane, zapomniane, osamotnione. Wloką się pod nogami, po ulicach, po placach, wkoło ich wszędzie. Nawet za płotami domostw.
Liście jesieni samotne jak palec, płaczą biedne nikt je nie zbiera, nikt je nie potrzebuje, więcej. Kto się nad liśćmi rozczula, tak jak nad człowiekiem? Nikt je nie widzi jakie są niezwykłe w innej postaci. Wzruszenie bierze gdy patrzę strapiony – coś się skończyło a było tak pięknie gdy liście zwisały na drzewach tańcząc zawzięcie na wietrze.
Połyskując w słońcu dla fasady w zielonej barwie, różnorakiej co zadziwia serce niejednego przechodnia, w ilości rozlicznej co tu gadać – szlachetne wielce. To każdy się wtedy zachwycał podziwiał szczycił ale to przeszłość historia kto będzie do tego wracał i się rozczulał nadaremnie, po kryjomu. Przemijanie czasu każdy przyjmuje jak kromkę chleba zwykłe spożywanie przemijanie pory, jest śmierć formy i powstawanie nowej.
Zmartwychwstanie życia takie jest prawo i co tu się dziwić ja tak nie mogę, inaczej wszystko przyjmuję. Znikasz i się pojawiasz co pewien czas w innej postaci, kształcie to takie dziwne – cykl odwieczny powtarzany co roku w świecie przyrody.
Liście jesieni nieszczęśliwe nieco nikt je nie weźmie do rąk, nie przytuli choć robią co mogą by się przypodobać wszystkim. Wiatr je wymiata potrząsa czasem chyba dla zabawy widać je różnej barwie: żółtej, brązowej, smagłej. Poszarpane, zmięte jak pergamin, papier kredowy nie jeden zwitek leży na ulicy natura się powtarza co roku ten sam kłopot, liści co niemiara wszędzie.
Dobrze , że liści jest obfitość natura sama sobie radzi wie najlepiej produkuje i spożywa eliminuje ziemia też musi mieć nawóz do spożycia. Przyroda sama reguluje a nic się nie zmarnuje w przeciwieństwie do ludzi. Wszystko jest zawsze na swoim miejscu piękne drzewa, krzaki, krzewy, trawa to forma, która daje zachwyt a nie każdy dostrzega walory, piękno i rodzaj. Co dopiero urodzaj. Liście co tam ktoś powie zbytek przecież śmieć nieużytek, może prawda ale to dar, bogactwo jak i wszystko w krajobrazie polskim.
Należy się cieszyć, że liści obrodziło w bród. Liście dalej spadają, fruwają, lecą z każdego drzewa inaczej, dostojnie, powolnie i ochoczo w zależności od punktu ciężkości. Liście żegnają drzewa a same nic o drzewach nie wiedząc bo śpią w najlepsze, wisząc.
Na przemian żyją, spadają i są w rozkoszy cyklu, rytmu tworzenia w biologii – wzrastania i upadku. A ja to dostrzegam, rozumiem i podziwiam chyba nie sam jeden chodzę wśród liści przejęty tym niezwykłym , cud taki, mały liść a tyle filozofii…………
Tychy, 30.10.2011

18.

                /  Przystań /
Gdy zgiełk dokucza i jak wszystkiego mam dość uciekam nad przystań spokoju – najdalej od zarośli życia, tłoku ciemnej nocy. W ten rezerwuar odosobnienia i milczenia. Lubię przyjść i siąść wyrwać się od szaleństwa, od stresu, obłąkanych myśli i patrzeć w dal niezwykłą odległą co koi duszę i serce. Porusza wyobraźnię i zmysły. A ona obecnością zaprasza mówiąc wejdź, witam. Pragnę ulecieć gdzieś donikąd tam gdzie jest inne życie lepsze pozbawione gwałtu. Z ciszą lubię dzielić czas rozmawiać z nocą i dniem jak z przyjacielem – byle w spokoju być aż do granic zatracenia. Przychodzę w ten zakątek po ratunek i odpoczynek.
                  W pogoni będąc ciągłej nie wiem gdzie się znajduję toczę życie nijakie gdzie wiedzie droga ma  zapomnienia. Tutaj odnajduję to co gubię i przegapiam bo nie żyję całkowicie a śnię nie wiedząc o prawdziwym życiu o prawdziwym szczęściu.
                   Podziwiam ptaki co przelatują nieraz nad mą głową zazdroszczę im że, wysoko są bliżej nieba ogromnej perspektywy ciesząc się wolnością o której, chyba nic nie wiedzą, z natury tak postępują od zawsze….. Ptaki niewiele czują i nie wiedzą co to krzywda, co cierpienie, co niewola codzienna. Siadam w zaciszu by niczego nie słyszeć o niczym nie myśleć – uwielbiam tylko patrzeć w przestrzeń otwartą gotową na wołanie duszy dalekie i bliskie. Zachwycam się przestrzenią wielką wolną od trosk pełną spokoju, zaufania i odczuwania. Cisza pyta głęboka a ja odpowiadam co mnie dręczy żaląc się co serce boli i gryzie dla odprężenia…..
                  Nie mąci nic spokoju nad przystanią wszystko współgra z naturą i żywiołem wtapiam się więc w całość jako ogniwo nie wymagając nic więcej. Siadam i znikam w przestrzeni na wpół żywy trwam w bezkresie pozbawiony życia fizycznej osłony.
                  Przechodzę granicę rzeczywistej i nierzeczywistej miary pojęcie ulotne jak myśli nieujawnione. Tylko do czasu gdy chcę, odbiegam i przybiegam w te pędy w te konkury by być tu i tam i teraz. Uroczo jest mieć spokój w głowie wzbogacone myśli o niebo. Lecz rzeczywistość wkrada się w każdą chwilę, niepokoju i urasta do woli by być samozwańcza. Radości szukam nie zwątpienia bo cóż jest najdroższe na tym padole – jak me szczęście osobiste. W nim kropla oceanu, nie goryczy – radość słodyczy ogarniająca serce.
                  Zieleń przenika w mój nastrój i stan ducha jak i cała natura błogości naucza mnie, nie walki upartej o sukces i racje podświadome ale o pokój i wybawienie. Życie przygodą ma być szczęśliwą a nie udręką, rozkoszą bytności ducha i ciała wiedząc że, żyję w procesie ewolucji – dla świata i siebie…..
                  Życie niezmierzone ma plany wobec mnie a ja ginę nie mając racji w tym co robię, pewności do końca i celu w samym sobie. Gdzie dom mój, gdzie przystań i latarnia wiedzy co przyświeca w noc a gdzie miejsce na miłość i czas na poruszenie serca, tkliwość co odnajduje mą przystań w zagubieniu.
                  Przystań daleką od morza, daleką od wody, daleką od serca i łaskawości istnienia. Życie przecieka między palcami jak piasek każde ziarenko to odrębny byt ma swoje istnienie swój zaklęty czas jak i pokój zbawienia. Bo każdy ma przystań tuż obok na wyciągnięcie ręki pod nosem prawie w głowie, w sercu niebanalnym…….……
Tychy,  21.07.2011.

19.

/ Morze /
Lubię przechadzać się po plaży                                                                                                                                                        po piasku stąpać bosą stopą
lecz plaża na Jersey nie jest
łaskawa najlepsza
jak w nadmorskich kurortach
w innych częściach świata.
Skalista jest więcej nieprzystępna
piasek tu bywa gdzieniegdzie
w odstępach rozrzucony jak ja
porzucona w poniewierce.
To nic, teraz to nie ma znaczenia
bo wspaniale jest nad morzem
miło jest w słońcu jak się pojawi
wtedy odbija się w morzu.

 

Połyskuje lśniąc pośród fal
Szemrzących a fale kołyszą
i pieszczą wodę tak ślicznie
rozkoszując się szczęściem
jak ja zachwycona….
Cząstkę lotną morza zabieram
maleńką nieznaczną dla siebie
tę niewidoczną bryzę co wiatr przygnał.
Ze stron mi nie wiadomych.

 

Morze ma jej tyle, że może się dzielić
do woli bez przeszkód -
czuję wtedy, że morze wnika
w naturę nadając jej sens.
Wnika i w nas przemawia do mnie
bo wszystko odbiera serce czułe
osamotnione będąc w rozłące.

 

Morze łaskawe chłonie fale
I moje spojrzenie a patrzenie
uspakaja na tyle, że zapominam
o świecie i moich zmartwieniach.
Wnosi tyle radości beztroskiej,
że nie chcę się ruszać z tego
z miejsca mogąc tak stać i stać…..
modląc się o lepsze życie.

 

Tak myślę, że morze mnie słucha
me myśli i prośby, żale przyjmuje
i życzenia nie muszę nic mówić
ono wie bo jest wielkie i ogromne.
To żywioł i siła tkwi w nim dar  życia
tak bardzo potrzebny i mnie.
Morze faluje zawodzi szumi i łka
wystarczy się tylko wsłuchać
w rozmowę z głębią odległą.
Morze uderza bezlitośnie o brzeg
potężna  fala za falą sunie i żyje
już od lat niepamiętnych czasów.
Jak powstała Ziemia a z nią woda
I tlen a potem samo życie.

 

Morze skrywa niejedną tajemnicę
w otchłaniach głębin kryje to co
dla człowieka niepojęte skarb
i zagadkę największą a odczytać
to,  jest sztuką niebywałą.
Wielkość nad wielkościami zapis
jaki tylko morze posiada.

 

Tak sobie stoję nad morzem
I podpatruję  jak fale uderzają
o brzeg jak szumi zawile i trudzi się
a fale rozbijają się zawsze o skały
taki ich los jak i mój na obczyźnie.
Tak rozbijają się me marzenia
tak porównuję ich życie i moje.
Tu siedzę na Jesey i nie wiem
czego oczekuję a Polska daleko
za morze nie wiem, za którym
nawet nie liczę
Morza szum to spowiedź wylewna
Łzy toną jak moje ręce w wodzie
płaczę po cichu by nikt nie słuchał
gdy źle morze wszystko wysłucha.

 

Chłonie pociesza jak ojciec i matka
daje mi spokój i wiarę niemoc odbiera
siły do życia i nadzieję przez wielkość
współczucia poniekąd.
Godzę się z wszystkim gdy jestem
z morzem przecież od dawna………

 

                                                                                                      20.07.2012.
20.
                                                  /  Na kolanie / 
                                  Na kolanie robię wszystko
                                  z braku czasu.
                                  Robię kiepsko co popadnie
                                  rzeźbię nie zwyczajnie, szybko, prosto,
                                  byle jak bo skąd wziąć na to czas.
                                  Na kolanie piszę, czytam, tworzę
                                  taki to mam zwyczaj
                                  szkolny nawyk wyuczony, kiedyś.
                                  Na kolanie pędzę życie, śpię i jem
                                  wszystko byle dobre było.
                                  Nie zachwalam mej natury, i nie radzę
                                  by ktoś szedł w moje ślady, nikomu
                                  nie zdradzę że, to największa sztuka.
                                  Czasu nie mam wciąż za wiele
                                  bo tu kiwka, spacer nocą, głos
                                  oddaję w próżni, ziewam często
                                  z przerażenia gdy wysoka bywa,
                                  stawka życia.
                                  Dumam, śpiewam coś pod nosem
                                  jest mi dobrze, nie odpowiem na
                                  pytanie śmierci, szczęścia czy radości.
                                  Lekko żyję bez frasunku, bez kłopotu,
                                  strzyżę, golę, biorę co popadnie,
                                  kto z sympatii daje, bez skrupułów
                                  jestem wdzięczny.
                                  Wpadam nieraz w dobry nastrój
                                  bo swój chłop jestem, oczywista
                                  cóż poradzić, taka sprawa przy gazecie,
                                  zasnąć mi się zdarza.
                                  Myślę całkiem zdrowo, wręcz logicznie
                                  do roboty to ja chyba nie jestem,
                                  stworzony i z nią nie czuję się związany.
                                  Dzieło każde moje, wymęczone, wyraz
                                  ma okropny, martwię się tym, mówię
                                  sobie ja już nie mam siły, znosić siebie.
                                  Jak podołać wszystkiemu, to jest ogrom
                                  niesłychany, absurd ponownie iść do,
                                  szkoły by znów uczyć się porządku, dyscypliny.
                                  To nie dla mnie mądrość taka, obowiązek
                                  wszelki, jestem wolny przecież, jestem
                                   zadufany w sobie, zaufany w końcu,
                                   znam granice woli, rolę w życiu jaką,
                                   muszę spełniać raz z przypadku się,
                                   zdarzyło – to już coś wielkiego.
                                   Znając siebie tych morałów już nie
                                   zdzierżę, lecę wpierw z oskarżeniem,
                                   tak nie można ludzie, ja do pracy,
                                   jakiej, czyjej, mojej, śmiechu warte.
                                   Na kolanie przyszło czynić mi wyrzuty,
                                   marny ze mnie człowiek pospolity.
                                   Do popisu skory ale nic nie zrobił
                                   do tej pory, tylko się ociąga, bredzi,
                                   rzadko pyta o robotę bo się jej zapewne boi.
                                   Wciąż z wszystkiego się wykręca,
                                   biega w jedną, w drugą stronę bez   
                                   pośpiechu trudna rada bo mi nie wypada,
                                   mówić źle o sobie, szczerze prawdę,
                                   tak wykrętną , znakomitą, prostą,
                                   że, jest ze mnie leń okrutny, niezły wałkoń.
                                   Prawda boli, łamie serce, przyznać
                                   muszę, ja określę to inaczej, dziwak
                                   jestem nie gorszący świat, trzymam
                                   w ręku wszystko, płeć, ochotę wielką,
                                   Zastanawiam się i liczę żeby się nie
                                   przeliczyć, nie przeoczyć faktu, nie
                                   oszukać czas, minuty, nie ukraść myśli.
                                   Tak na dobre przyszło mi wziąć nogi,
                                    za pas i uciec bo tu już skończony jestem.
                                    Uciec gdzie pieprz rośnie by nie zhańbić się,
                                    robotą żadną, mało ważną.
                                    Po co gesty, po co krzyki, żale, pieśni,
                                    ja już w życiu nie dokonam nic zwykłego,
                                    nic znacznego, nie uczynię no i basta……..
                                                                                        Tychy, 30.06.2010.