36.
/ Co za różnica /Gdy wstaję co za różnica lewą czy prawą nogą nie ma znaczenia porzekadło mówi swoje a ja wiem swoje. Nawet koszmar przebytej nocy i trudnego dnia nie zmienią faktu to bez znaczenia, wychodzę rano do pracy dziarsko i śpiewam pod nosem od niechcenia z wesołości prostej. Radości zwykłej w przeświadczeniu, że jestem.
Nie przeszkadza mi czy idę w przód czy w tył jaki obieram kierunek droga zawsze prowadzi przed siebie. W tą czy w tamtą stronę zmierzam byle do przodu rwę czy w tył za siebie spojrzę czy to ważne ważne by wesołym być i rześkim. Współczuję innym gdy mają złe humory nastawienie kąśliwego psa i zrzędy. Z tego nic się nie robię i na wszystko gwiżdżę, bo tyle mogę.
Poranne słońce budzi mnie i wita jak co dzień z uśmiechem ja oddaję wyraz z nawiązką jak pan z szerokim gestem. Cieszę się do nieba do chmur jak są życzliwe na to i tamto pogodnie patrzę zgodnie z naturą jaką mam w sobie i pogodny nastrój.
Humor w kratkę mam wedle pogody jak każdy smutek odrzucam jak pościel poranną ktoś pomyśli dobry humor mam ale to nie to, to zrozumienie. Pojmuję sprawy świata inaczej swej natury, mego życia przecie to szczęście odnosić wrażenie że, jestem szczęśliwy jak nigdy dotąd. I to mnie trzyma napędza jakoś.
Gdy ktoś ma mi za złe uśmiecham się i gwiżdżę pogodnie przyjmuję każdy cios i spojrzenie brzydkie. Gdy klaps dostanę od życia to nieważne tak miało być ważne jest me nastawienie i pogoda ducha. Żyję i jestem ku uciesze Boga wdzięczność okazuje światu bo tak trzeba.
To me motto gdy idę zaglądam w przestwór słoneczny nieba ślę pocałunek i ukłon życzenie dobrego dnia. Lubię powietrze co wiruje z wiatrem. Nie myślę o niczym uśmiech dziecka napotkany wynagradza wszystko. Spojrzenie dziewczyny ukradkiem błogosławi mnie i w szczęśliwy wprowadza nastrój życzliwej ulicy.
Czasem wzrok kobiety śmiały zalotnie zaprasza do tańca w rytm kroku. W zamian odwzajemniam się uśmiechem powabnym i czułym bo niewiele spotyka się wrażeń w jednej chwili. Świat daje tyle piękna i nie wiem czy na to zasługuję…….
Wstyd spojrzeć głęboko w oczy za każdym razem każdy odwzajemnia się gestem miłym ukłonem wszystko jest miłe jak – w pogodny dzień. Serce raduje się ogromnie niezwykle i niech tak będzie każdy dzień bez końca.
Nauki nigdy nie za wiele więc się uczę, przeżywam najlepiej jak umiem i nią się dzielę. Ptakom mówię „cześć” to me radosne witanie czy deszcz, czy burzę spotykam to nie ważne nie ma znaczenia, przejawy i dary przyjmuję z wdzięcznością liczy się tylko nastawienie do życia i entuzjazm jaki noszę. Tychy, 20. 09.2010.
37.
/ Rycerze jacy /
Byłem kiedyś rycerzem niezłomnym w innym wcieleniu zapewne – bo cnót, u mnie niewieścich, wielkich mam wiele. Charakter poczciwy, obrońcą prawdy uczciwy - jestem, dobry w postawie i życzliwy w słowie.
Nieugięcie walczę o zalety wszystkie, toczę boje o sprawiedliwość wszelką – krzywdy nie znoszę i nędzy, po stronie prawa stoję odważnie. Bo swą tożsamość znaczę honorem, mężnie. Ponad wszystko cenię dumę i krew pomazańca.
W ręku trzymam miecz obosieczny , oręż przymierza, symbol walki, pokoju i niezłomności. Takich rycerzy jak ja, dzisiaj nie znajduję więc cieszę się że, jeden ja pozostaję na świecie, dla potomności. Szlachetny, pełen chwały i nieugięty – przynależny, Pannie świętej.
Do wody już nie skaczę, nie wypada bo zbyt ładna, fontanna, wina nie piję – bo zdrowie nie te całkiem. I tak zostałem bez zbroi, przyłbicy i miecza , bo miecz mój dawno stępiony a dzisiaj i tak, nikt nie urządza turniejów, chyba że, słownych bez odpowiedzialności, wszelkiej. Jacy to rycerze, prawda nie taka miała być o nich!
Za prawdą chodzę i prawem wieczystym, pisanym obłokiem białym na niebie – to gest prawdziwy natury, co się kryje pod sercem. Wiedziony szlachetną pobudką, okrążam nie jedno pragnienie zemsty – jednak nie mogę użyć miecza, bo ostrze nazbyt stępione.
Zawieszam wyrok jak sędzia pokoju, głoszę więc słowem na dobre, pokorę ujarzmiam – z miłością, przykład znaczę druha, towarzysza broni przyjaznej. Znamię trzymam donkiszota ale daleko mi do walki, z wiatrakami. Dawno rycerze zostali wyparci, z rejestru księgi świętej.
Nieraz trzeba by wziąć oręż do ręki, nie używając jej wcale ale tylko pogrozić palcem i nastraszyć – tych co, krzywdę rzucają jak kłody pod nogi i wrzeszczą z niepokoju, o swoje. A jest co bronić, co się niesłusznie zabrało, bywam przy tym elegancki – bo nie mówię do tych panów że nakradli do woli.
Wstydu i skrupułów nie mają dzisiejsi możni, bogaci kiepscy, bez brody pseudo królowie giełdy i urzędów, to zwykli złodzieje co w imię prawa biorą daniny - bez szacunku, bez czci kłamią w żywe oczy i mówią, pięknie o sprawie, karze, uczciwości i posłannictwie.
O racji stanu zapewniają, o wielkiej odpowiedzialności zarazem, przebiegli jak lis w swych wypowiedziach. Co dziwne – inaczej mówią, inaczej myślą a inaczej, czynią – zwykła paranoja, gra głupiego o ścianę. W żadnej kategorii się nie mieszczą, w dyscyplinie - o co chodzi ? Polityka, sport, nauka, co to takiego, przecież my oszuści normalni, z nową profesją, gdzie indziej, w takim stylu nie znanym.
To mogę im jeszcze wybaczyć, te słabostki, umizgi do pieniędzy – jednakże nie mogę wybaczyć że, nie nie chcą się świadomie z nikim dzielić? I tu historia się zaczyna, krętactwa, mydlenia oczu, afera to nic nowego, to zwyczajna wpadka, pomyłka jak zwykle – a byli tacy dostojni, udawali klasę a tu masz babo placek.
Tacy pokorni, cisi, można powiedzieć święci a przy tym, chytrzy nie powiem, sprytni niesłychanie, szczwani na swój sposób – pazerni haniebnie, jak mało kto? Trudno więc, wołam o miecz by skrócić o głowy, wieprza i hydrę albo jedno z dwojga – jak nie to dajcie przynajmniej, pukawkę na śrut – byle by dać nauczkę, przykładną lekcję, tym wrednym oszustom spod znaku, biedy. Tychy, 03.01.2010.
38.
/ Przychodzi czas /Przychodzi czas okres taki się jawi nieproszony któregoś dnia, po którym niewiele się chce. Odchodzi zapał radość zanika ucieka chęć ta dobra wróżka i stajesz się pożałowania godny. Ze wspomnień odarty przez wiarę opuszczony wszystko tracisz. Bo wiek ma swoje prawa jesteś gościem w swoim domu.
Nie ma miejsca na zbytek przyjemność jest źle pojmowana nie ma wyjścia jest przepaść powoli wpadasz w zasmucenie. Czarna dziura cię zabiera w ostatnią już podróż do nikąd. Cicho zaczynasz szemrać pod nosem mówić półgłosem do ciszy z wolna wszystko zżyma się i ucieka powietrze omdlewa i przemienia się w pustkę. Czas staje w miejscu zegary nie biją serce zwalnia rytm bo jesteś już inny oddalony od rzeki. Od nurtu życia.
Z innej planety przybywasz dziś siedząc w zadumie i milcząc całkiem nie dzisiejszy – zgrzybiały jak ramol bo nic do uszu twych nie dociera poza słowem masz i nie przeszkadzaj. Jesteś wyzuty jak zbłąkana owca wśród stada.
W sobie powstaje wyrwa rana w sercu ujma brocząca i przerwa fakt rozdarcia krzyku zamknięcia na poły od ręki do głowy. Czasem wypada podrapać się w myślach i ja to robię z przekory i utęsknienia by nic nie stracić. Pamięcią się zatem delektuję.
Wciąż przerwy szukam odniesienia tej wiadomej kuzynki spokrewnionej znajomej milczenia co jest między czasem minionym a chwilą zwątpienia. Tę przerwę dostrzegam i czuję gdy siedzę obojętny bo ona jest wszędzie z tobą i w tobie jak i we mnie na co dzień lecz o tym nie wiem a szkoda……. Zawsze była przestojem przerwa pomiędzy oddechem wymową i gestem posiłkiem i słowem rzadko rzucanym o ścianę jak groch. Wdechem wartkim w pośpiechu za każdym razem gdy byłem w potrzebie.
Teraz tą przerwę mam na żywo dopiero rozumiem ambicje i czuję wyraźnie jej tętno gdy odnajduję spokój błogi w najlepsze. Tylko wtedy gdy odtrącam zniecierpliwienie spod kapelusza.
Odnaleźć siebie gdzieś w ciszy to sztuka nie lada to fart hycla spokój ten określony jest wymarzeniem dystansem mojej wyroczni niestrudzonej wymieszanej z losem i przeznaczeniem. Z dzieckiem chciałbym na równi się bawić naukę pobrać szczerą odwrócić życie i kolej rzeczy mieć upragnione to szczęście choć może zezowate niech by było a jakże dostępne zawsze pod sercem mym wyczulonym.
Spokój to ten dobry przyjaciel najlepszy z najlepszych – bo mój własny wypracowany. Spokój i przerwa ten bezdech chwyta mnie w pół i sadza pomiędzy realnością a wyobraźnią skrytą wynosi szczegół na sam szczyt a może i wyżej moich możliwości.
Martwią mnie sprawy w bez liku co kłębią się nad głową nie moją a ja w tym uczestniczę co począć. Wszystkie przychodzą zmartwione tuż obok niczyje pozbawione sensu jak korowód taneczny w zwyczaju. Spokój poranny odpływa po nocy gdy budzę się przypływa fala ich morze zalewa i rzuca mi troski których mi nigdy nie brakuje a ja w nich tonę choć nie chcę a brzegu nie widać dalej jak i żadnego ratunku. Z życiem jak z morzem to jedna kropla oceanu wielkość przeogromna której nie pojmuję bo woda morska mi nie sprzyja jak i ruchome piaski.
Tychy 27.03.2013.
39.
/ Prawda /Prawdy nie da się poznać jak Boga – to oczywiste. Nie można jej zdefiniować w żaden sposób – jest czysta szczera i przeźroczysta. Zawiłe są drogi poznania to rzecz największa tonąca w otchłani istnienia świata. Jest odległa jak do niej się zbliżasz niby wiesz a to tylko krawędź tajemnicy i na tym pozostajesz samotny w ciszy ciągłego zmagania.
Prawda zawiera to co trudne wyrazić słowem prostym jak strzała niepoznawalna od zawsze niezrozumiała jak fantazja…… To jej tajemnica wieczysta. Prawda jest wszędzie pod kamieniem w głowie sercu na horyzoncie objawiona lub nieujawniona niewinna jak zwykle w każdym calu.
Niby znasz a to tylko złudzenie sens jej ukryty jest głęboko czeluściach nieskończoności. Prawdy nie można określić jak dobra i życia to magia do niej należą i miłość i szczęście dwie przeciwległe strony wahadła. Dlatego nie można jej nigdy zrozumieć do końca.
Prawdy nie trzeba bronić ona się sama obroni jeśli zechce to jej potęga i moc która nad wszystkim góruje. Chadza swoimi drogami jest tam gdzie nie myślisz w przestrzeni pojawia się i znika jak widmo jak ją zawołasz przybywa natychmiast.
Zawsze czyni swą powinność świętą jest tam gdzie się jej nie spodziewasz w oczach ludzi strudzonych i cierpliwych. Masz ją w słowie mądrych milczeniu i geście prawdziwym chwyta cię w pół gdy rozumiesz jej znaczenie i rolę wtedy przylgnie do ciebie na zawsze jakby była twoja.
Prawda nie jest za drzwiami nie wymaga abyś ją prosił wchodzi nieproszona bo jest czysta jak łza nieskazitelna wieczna w obecności samoistnej. Gdy serce woła ciebie znajduje. Nie trzeba czynić wiele by ją poznać ona jest objawiona zawsze i wszędzie by ją chcieć wystarczy otworzyć umysł szerzej szczerze ponieść się wyobraźni.
Prawda drzemie w kąciku myśli ukrytej świadomości. Prawdy nie szukaj pomiędzy stertami rupieci wiedzy pod zwałami historii szukaj jej w sobie bo ona zalewa się łzami jak jej nie dotykasz. Więcej ją boli gdy patrzysz a nie widzisz tego co istotne gdy śmiejesz się a pozbawiony jesteś radości kochasz a nie odczuwasz miłości.
Niby jesteś a nie wiesz gdzie przebywasz myślisz a nie ujawniasz pochodzenia cierpisz z braku posłania dla duszy skrępowanej. Prawda jest tym czym jesteś prawdziwie – duszą i ciałem po prostu życiem ciekawym w sobie samym w objawionej formie poniekąd ale to jeszcze nie wszystko. Człowiek żyje w prawdzie wiecznie a z prawdą cały czas się rozmija………… Tychy 29.04.2013 rok.
40.
/ Pożegnanie /Prawdziwe życie ujawnia się walką z sobą, ze słabością, naturą i chorobą. Za zamkniętymi drzwiami szpitala, domu samotnej przestrzeni – w pustej krainie gdzie przebywasz wyłącznie sam opuszczony. Zapomniany przez strach. Nikt wokół w perspektywie schody do nieba – najczęściej kręte jak twe życie.
Najgorzej jak nie wiesz od czego zacząć co począć z życiem, jaki zrobić krok? Odpowiedni tym razem. Pustka przyjacielem i wrogiem zarazem drzwi zamknięły się same za tobą. W rękach drżenie od zmartwienia w głowie choroba o której, nic nie wiesz! Strach słabości siły odbiera i przodem idąc wołaniem ogłasza o przegranej.
Każdy się boi takiej chwili ija do nich należę i każdy poczciwy, nie ma silnych każdy chce żyć jak najdłużej i szuka ostatniej deski ratunku. Widok onieśmiela szczęście z zasięgu przez promień wpadający oknem – chciało by się biec za słońcem a pozostalo niewiele dni, kilka nocy a może lat kto to wie? Kto zmierzy płomyk tlący się żywota a może już ogarek jest na samym dnie. I wtedy przyjdzie się pożegnać.
Trudno nie płakać w chwili tej. Każdy się smuci ze zbolałym sercem. Ciężko pogodzić się z losem swym.
Pożegnania są smutne, niesłychanie trudne tyle by chciało się powiedzieć tyle zrobić, tyle zobaczyć i przebaczyć. Pożegnania w samotności cichej jak noce ciemne, nie jesteś świadom gdzie idziesz,gdzie cię zabiorą, gdzie cię poniosą. Którędy droga prowadzi do szczęścia którędy będzie przebiegać – nim zaśniesz. Na dobre.
Wiele bym dał by wrócić z powrotem w to życie piękne, odwrócić los i czas.
Jeszcze raz wkroczyć w życie zupełnie inaczej, dotąd byłem ze ścianą pełną oporów, przyzwyczajeń, nawyków i bzdur jednocześnie. Nie da się dalej ruszyć jak bagaż ciąży dobija żargon słów: nie ruszaj, to moje, nikomu nie dam, z nikim się nie podzielę. Głowa pełna śmieciowiska zaniedbań to bogactwo to największy dorobek przedmiot jakiś jeden drugi, ciuch. To wszystko moje może jeszcze szpargał, książkai to wszystko – cała mądrość.
Żadnej powagi tylko dziecięcą naiwność niosę przez życie – skomplikowane nieco. Dlaczego nie mogłem być inny, mniej żałosny – pogodny i uczciwy, lekki jak kuferek podróżny, bez obciążeń zawsze gotów do drogi. Oglądam się wstecz i nie widzę niczego co by mnie cieszyło, z dokonań. Wszystko co miałem, co widziałem i przeżyłem jest bez znaczenia i nie mam się czym chwalić.
Jak by nie patrzeć to niewiele mam więc pozostaję opuszczony jeden na statku bo załoga odpłynęła przy tonącym statku. W pośrodku drogi, w pośrodku wody sam na zgubę. Bez szans, bez myśli, bez latarni, bez woli. Nic nie zostalo nawet pieniędzy bo nawet ich nie mialem a grosze rozdałem bo tam gdzie idę pieniędze na nic się nie zdają. Bez radości z rozdartym sercem stoję i czekam – końca, jedynie płacz mi pozostał w skrytości wnętrza……….. Tychy, 19.12.2010.